Choć muzycznie aktywny jest prawie od dekady, przełomem był dla niego rok 2016. Świetny występ podczas 53. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, potem świetnie przyjęta „Meybick Song” i debiutancka płyta „Morze” wywindowały go na pozycję gwiazdy muzyki alternatywnej. Przez kolejne lata występował, czarował i ewoluował. Wydaną w 2019 „Młodość” zaprezentował fanom już całkiem inny Ralph Kaminsky – długowłosy jak Mick Jagger, ubrany niczym Ziggy Stardust, bardzo queerowy. – Jeszcze trzy, cztery lata temu, nie odważyłbym się pokazać się w takiej wersji. Żyję w kraju, gdzie jednak każdy facet wyglądający inaczej jest turbokontrowersyjny – mówi Poptown.eu piosenkarz, kompozytor i multiinstrumentalista. Autor „Kosmicznych Energii” i „Wszystkiego najlepszego” opowiada też, co nosił w podstawówce, dlaczego nie oblewa futer farbą i z jakiego powodu przestał chodzić do kościoła. Influencer września: Ralph Kaminski
RAJSTOPKI
Mam pięć lat. Chodzę do przedszkola. Uwielbiam przedszkole, jego atmosferę. Przedszkole kojarzy mi się z zapachem kakao, podwieczorku. Dom? Duży, mieszkamy w nim z babcią i dziadkiem. Pachnie naleśnikami i bobofrutem.
Mam siedem lat. Idę do podstawówki. Jest beznadziejnie. Przez pierwszy tydzień uczy mnie moja mama. W ogóle nie wykonuję żadnych poleceń, siedzę, marzę, robię, co chcę. Mama przepisuje mnie do szkoły po drugiej stronie ulicy. Po tych kilku dniach każdy już miał swojego kolegę albo koleżankę, a tu nagle przychodzi jakiś alien. Nikt nie chce ze mną siedzieć, wychowawczyni jest stara, straszna i wyżywa się na mnie. Jako pierwszy w klasie dostaję jedynkę, bo nieładnie coś pokolorowałem. Po roku wracam do tej szkoły, gdzie pracuje mama, ale do innej klasy. Znowu jest dobrze. Ale traumy gdzieś pod skórą pozostają.
Liceum. Z cool ludźmi chodzę palić pod kościołem papierosy, między choineczkami. Sam nie palę, ale towarzyszę im co przerwę. Bardzo mi się to podoba. Mamy tak zwany korytarz lansu: pod sklepikiem szkolnym, wszyscy się pokazują i obczajają. Nie jestem za bardzo hardcorowy. Na pewno nie tak, jak mój kolega, który jest metalem i ma plecak w kształcie trumny. Ale nie lubię być przezroczysty. 2007, 2008 to kolorowe T-shirty House of Holland z napisami, na topie androgyniczna modelka Agyness Deyn, zespół Claxons, Franz Ferdinand, Yelle z Francji, moda na bluzy Adidas Oldschool. Ja noszę samodzielnie zrobiony wisiorek z kasety magnetofonowej. Siara na maksa.
Były wokół dzieci z bardzo bogatych domów. Jedna dziewczyna, córka takiego tuza w Jaśle, do szkoły zamiast plecaka nosiła torebkę Louis Vuitton z kolekcji pomazanej na różowo mazakiem. Wstrętną, ale drogą. Ale nie zazdrościłem jej. Zazdrość, i to tylko trochę, budziła jedna koleżanka, której ciotka przysyłała ze Stanów emo ciuchy z Hot Topic. Do dziś pamiętam jej zajebiste creepersy! My nie mieliśmy za dużo kasy, mama nas wychowywała sama. Ale w ogóle nie miałem poczucia, że czegoś brakuje, że czegoś nie możemy.
IT’S BRITNEY BITCH
Lata dziewięćdziesiąte i dwutysięczne to były dopiero czasy dla muzyki i gwiazd: teledyski jeszcze śmigały w telewizji, każda emisja, premiera, to było wydarzenie. Muzyka – wiadomo, na kasetach, kupowanych za kieszonkowe. Czytało się gazetki: „Popcorn” czy „Bravo”, tam były o nich artykuły, plakaty. Jako dzieciak zasłuchiwałem się w „Róży” Maanamu. Miałem radyjko na kasety i słuchałem tych wszystkich tekstów, nie do końca rozumiejąc, a czym mowa, ale z zachwytem. Jednocześnie miałem wtedy totalnego krasza na zespół L.O. 27, na Kubę Molendę, na piosenkę Mogę wszystko. Kocham, kocham, kocham! Moja wyobraźnia szalała.
Potem moją zajebistą guilty pleasure jest Britney Spears. W 2007 roku goli sobie głowę. „Crazy Britney” – to mnie mega fascynowało: te djęcia paparazzi, jak wchodzi do Starbucksa po frappuccino, te okropne ciuchy. Wcześniej jej nie znosiłem, a wtedy naprawdę się tym jarałem. Kochałem piosenkę Gimme More, uważam, że „Blackout” to była jej najlepsza płyta ever. W tym okresie pojawiły się też britpopowe fascynacje, a kiedy wszedł serial Skins, to już w ogóle było szaleństwo. Spice Girls? Jak zbierałem karteczki do segregatora, to miałem dużo spicegirlsowych karteczek, ale tak, żeby superturbo słuchać, to nie. Młody Jaggera czy Bowie? Muzycznie nigdy w nich nie siedziałem, słuchałem raczej rzeczy współczesnych. Dla siebie, jako artysty, znalazłem ich w miarę niedawno, a zainteresowanie częściowo wzięło się z ich wizerunku, z historii. Mam jeszcze na tym polu dużo do odkrycia.
SHINE BRIGHT LIKE A DIAMOND
Kiedyś wydawało mi się, że z zostawaniem muzykiem to jest tak, jak kiedy Harry Potter kupił swoją różdżkę i flara światła się nagle rozjaśniła. Ale nie. U mnie wszystko jest bardzo stopniowe. Nie czuć, jakby się działo. Jak jesień, która się wkrada powoli, łagodnie. Nagle się orientujesz, że już jest po lecie. Kiedy wykonałem pierwsze parę kroków w kierunku muzyki to rozejrzałem się dookoła i nie chciałem się już cofnąć.
Długo uważałem, że każdy wykonawca powinien być super-autorski. Wiedzieć, co ma robić i jak. Sam pisać piosenki, sam wymyślać wszystko. Zmieniłem zdanie. Niektórzy chcą pisać zajebiste piosenki, ale najchętniej by nie występowali i nie zwracali na siebie uwagi. Ktoś chce być celebrity, być uwielbiany, mieć lajf, a muzyka to dla niego dodatek. Niektórym wystarcza stanie na scenie w ładnym ubraniu. I to wszystko jest OK. Są różne drogi, różne kariery. Mi w przypadku projektu Ralph Kaminski zależy na budowaniu swojego, autorskiego świata. Ale ten świat też ewoluuje. Odkrywam w sobie różne elementy, różne rzeczy, które mnie zaskakują. Na przykład zawsze wydawało mi się, że będę chciał być przed kamerą: ja, ja, jak najwięcej mnie. Po czym odkryłem, że występowanie w teledysku nie jest dla mnie spełnieniem marzeń, bo najbardziej się spełniam po drugiej stronie kamery, kreując ten świat.
Młodzi artyści nie mają na początku autorytetu, muszą o siebie walczyć. Ja w trakcie tej walki bywałem taki surowy dla wszystkich, a przede wszystkim dla siebie, że zrobił się ze mnie mały Hitler, geneRalph. Do tego jak się stoi na scenie w blasku reflektorów, to aż się prosi, żeby się popisać. Zrobić obrót, pozę. Bardzo trzeba uważać, żeby tego nie robić poza tą sceną, żeby zostać ludzkim, normalnym. Mnie jakoś w połowie promocji pierwszej płyty odpaliło, zacząłem trochę gwiazdorzyć, zrobiłem się teatralny. Ale się w porę opamiętałem. Teraz strasznie, strasznie tego pilnuję. Nadal jestem wymagający i konkretny, ale stosuję inne formy. Ważna jest atmosfera: szacunek, brak stresu. Za kulisami każda osoba ciężko pracuje na mój sukces i każdej należy się za to gigantyczny szacunek.
Dynamikę popularności dość dobrze naświetla Instagram. Najpierw rośnie ci ilość lajków, followersów, ale jeszcze wszyscy biją brawo, są w tej grupie są ci, którzy ci kibicują i cię lubią. Później bańka zaczyna puchnąć. Pojawiają się ludzie, którzy – nie ważne co zrobisz – będą w kontrze i anty. Trochę tak odbieram sytuację ze Słoniem, te kontrowersje wokół naszej rozmowy w audycji „Dwa światy”. Moje słowa [Kaminski niefortunnie wypowiedział się na temat depresji] padły podczas rozmowy pół roku wcześniej, ktoś je potem celowo wyciągnął. A to nie był jakiś wyskok: taki byłem cały czas, mówiłem czasami różne głupoty, raz mniej, raz bardziej świadomie. Ale nigdy nie po to, by krzywdzić. Myślę, że jeżeli wrócę do formy dziennikarskiej w najbliższym czasie, to wolałbym prowadzić audycję i opowiadać o muzyce, a nie wypowiadać opinie. Po tamtej akcji poczułem, że pokazując się z różnych stron, bliżej do siebie dopuszczam różne osoby, z którymi właściwie nie do końca jest mi po drodze. I się w ten sposób narażam. A to mnie kosztuje strasznie dużo energii.
QUEER AS FUCK
W Jaśle, skąd pochodzę, wszyscy się patrzą z automatu na każdego. Nie można w ogóle sobie chodzić po tym mieście, bo jest się skanowanym. Może dlatego tak dobrze poczułem się po przeprowadzce do Warszawy, bo prywatnie nie lubię zwracać uwagi. Ale scena to co innego. Jeszcze trzy, cztery lata temu, nie odważyłbym się pokazać się w takiej formie, wersji, jak teraz. Żyję w kraju, gdzie jednak każdy facet wyglądający inaczej – dajmy na to Czesław Niemen – jest turbokontrowersyjny. Queerowa estetyka jest megakolorowa, megaszalona, meganierzeczywista. Ale jest też totalnie rockandrollowa: czerpali z niej Jagger, Bowie, Ozzy Osbourne. Przecież scena to inny świat. Ralph Kaminski polega na przekraczaniu granic, także własnych. Choć jednocześnie, z ręką na sercu, uważam, że rewolucję robię tylko dla samego siebie, bo rewolucja na skalę światową to się na tym polu już dawno odbyła.
Jak poparłem otwarcie społeczność LGBT pojawiły się komentarze, że „jeszcze raz napiszesz coś o LGBT, to przestanę ciebie słuchać”. Pod jednym z filmików życzono mi śmierci. Czekaj, to ja z kultury queerowej jem łyżkami, a ktoś coś takiego pisze? Najwidoczniej brakuje mu edukacji, śladowej choćby orientacji co z czego w kulturze wynika… Ale z drugiej strony też się sypnęło: „A co ty zrobiłeś dla społeczności LGBT? Gówno zrobiłeś”. Czyli tak też źle. Czasami zaczynam myśleć, że lepiej byłoby milczeć. Jedynym miejscem, gdzie czuję się totalnie bezpiecznie, są moje koncerty. Mam tam swoją opowieść, swój spektakl, który piszę świadomie sam, od początku do końca.
W ramach tej opowieści zdecydowałem się otwarcie powiedzieć o depresji. O ojcu. Muzyka trochę takie wyznania ułatwia, nadaje im formę. Ale najpierw trzeba przedrzeć się przez etap poszukiwania języka, czas dostosowanie nazw i zwrotów, które pomogą o tym powiedzieć. Myślę, że nigdy nie byłbym w stu procentach gotów, ale odważyłem się na ten krok dla dobra projektu, dla sztuki. Pocieszeniem było, że znam odbiorców, którzy mają podobnie jak ja. Nie byłem sam. Ale i tak czułem, że po premierze to odchoruję. Gdybym nie był w terapii, nie miał pomocy osoby, która zajmuje się moimi emocjami, dba o mnie, to myślę, że albo bym się nie zdecydował na taki krok albo zrobiłbym to, ale nie poradził sobie z konsekwencjami. Nie sądzę, żebym w najbliższym czasie chciał znowu tak bardzo intymnie wpuszczać kogoś do siebie. Strasznie dużo to kosztuje. Na dzień dzisiejszy – nie.
EQUILIBRIUM
Mąż znajomej ma fermę norek, zarabia na tym miliony. Jego żona tonie w drogich rzeczach. Wiadomo, że to jest biznes, że się zarabia, ale mnie przeraża, jakim kosztem to jest zrobione. Żyjemy w czasach, w których naprawdę nie trzeba zabijać i męczyć dla futra, to fanaberia. Jeżeli chodzi o szacunek dla zwierząt, to w Polsce mamy przed sobą długą drogę. Psy na łańcuchach – to aż niewiarygodne, że to się wciąż dzieje! Jestem wegetarianinem, kocham zwierzęta. Ale nie krzyczę, nie oblewam farbą. Niektóry popadają w skrajności, ja sam staram się nie mieć skrajnych poglądów na ten i inne tematy. Szukanie balansu, dialogu, rozmowa – to jest bardzo ważne.
Nauczyłem się chyba tego od mojej mamy. Pamiętasz mój wpis na Instagramie, gdzie mama odpisywała koleżance w kwestii wyborów? [na zachętę do „zwalczania ideologii LGBT” mama Ralpha odpisała bardzo taktownie, że to niechrześcijańskie i wyraziła wsparcie dla społeczności]. Podziwiam ją, ma taką klasę! Nie umiałbym tak spokojnie odpisać, a ona zawsze była właśnie taka. Jest zbyt dobrą osobą.
Sam uważam się za osobę wierzącą. Ale przestałem chodzić do Kościoła katolickiego, mówię o tym otwarcie. Kościół wspiera obłudę. Typowa książkowa sytuacja: ktoś leje po mordzie swoją żonę a w niedzielkę w pierwszym rzędzie klepie modlitwy. Ale nie! Wrogiem jest gej albo feministka, nie ten potwór! To jest powszechne. Na to jest zgoda. I mnie to przeraża. Kościół sam sobie szkodzi. To, co robi jest zaprzeczeniem wszystkiego, o czym mówi wiara, o czym mówi Biblia, o czym mówi papież Franciszek. Ach zapomniałem: przecież tylko „nasz” papież był ten dobry, który miał rację… Nie wiem, czy ci ludzie się kiedykolwiek obudzą. Do naszego kraju wtargnęło zło. Kościół doprowadził do tego, że moje pokolenie już w ogóle do tego kościoła aktywnie nie chodzi. Dziś to jakaś umierająca tradycja, coś, czego jesteśmy nauczeni, a nie coś, co robimy z potrzeby serca.
Do czego sięgam, kiedy jest mi źle? Po latach zmagań zrozumiałem, że w tym, że się tak czuję, nie ma nic złego. I już nie boję się bać. Po prostu pozwalam sobie na trwanie w takim momencie. Wiem, że to minie.